Zakochałam się w… miłości. W tym co robi z człowiekiem, kim się dzięki niej staje.
Zakochałam się w jej wielowymiarowości, w tajemnicy, w błądzeniu i szukaniu odpowiedzi na pytanie: kim jesteś?
Zakochałam się w tym jak czyni człowieka tak silnym by skoczyć za kimś dosłownie w ogień albo tak delikatnym by wziąć z czułością za rękę i ją ogrzać.
Zakochałam się w tym, że to z jej powodu powstają najwspanialsze czyny pełne największego heroizmu, dzieła sztuki zapierające dech.
Zakochałam się w tym, że całe życie człowieka jest tak naprawdę dążeniem do niej, próbą uczynienia z miłości najdroższej przyjaciółki codziennego życia.
Zakochałam się w tym, że tak naprawdę niewiele o niej wiem, że do końca pozostanie dla mnie zagadką. Zagadką, którą chcę poznawać.
Zakochałam się w drobnych rzeczach, które robi z człowiekiem. O tym, że to jedno imię może stać się najdroższe. Że daną sytuację czy przedmiot będzie się kojarzyło tylko z nim/nią. Jak tylko dwie pary oczu rozbłysnął z całego tłumu, który nie będzie świadom tego co oni dzielą.
Zakochałam się w tym pragnieniu stawania się lepszą osobą.
Zdumiewa mnie jak wielkie zbrodnie można robić w „imię miłości”, jak zaślepia na potrzeby innych stawiając w centrum tylko jedną osobę. Jak człowiek zatraca siebie, przestaje być sobą.
Zakochałam się w cichej obecności drugiej osoby, chęci dzielenia z kimś dalszej części życia.
Zakochałam się w przebaczeniu, przepraszaniu i budowaniu na nowo.
Zakochałam się w pasji, zaangażowaniu i kreatywności, tych których kieruje miłość. W tym, że ona jest kluczem do wszystkich drzwi, celem wszystkich dróg.
Zakochałam się w… miłości.